Wyrwane godziny

Bardzo zaniedbałam moich czytelników i przepraszam za to. Mam cichą nadzieję, że są jeszcze tacy, którzy czekają na nowy wpis? A jeśli nie, mówi się trudno i pisze dalej. Dzisiaj nieco bardziej osobiście, czyli tłumaczę się z zaległości i opisuję co u mnie. Nowe rysunki oczywiście też są.




Co u mnie?
No cóż, walczę z dwugłową hydrą, a że Heraklesem nie jestem, jest ciężko. Dlaczego dwugłową? Odpowiedź jest prosta, symboliczne głowy potwora, to dwie dominujące choroby. Borelioza, po rocznej i ciężkiej antybiotykoterapii, jakby trochę odpuściła, ale nigdy nie wiadomo kiedy znowu wystawi swój łeb. Depresja (nie pamiętam czy o niej pisałam?) trzyma łeb wysoko, stanowczo za wysoko. Pewnie dlatego ten wpis piszę już od ponad tygodnia.

Najgorsze jest to, że wyłażą stale jakieś nowe problemy zdrowotne, których przyczyn nie da się za bardzo ustalić. Wszystkie wyniki badań dobre, a pacjentka stęka, kwęka i narzeka. Pewnie hipochondryczka i podejrzewam, a czasem nawet wyraźnie czuję, że są osoby, które tak myślą. Ich problem. Ja mam inne. Ostatni okres był dla mnie męczący, bywały tygodnie z istnymi maratonami medycznymi, kilku specjalistów w ciągu kilku dni. Dość typowa sytuacja przy boreliozie. To bardzo męczy, zwłaszcza kiedy po tak intensywnym leczeniu brak sił. Totalna dętka, w dodatku bez wentylka, bo gdzieś się zapodział.

Na szczęście mam wsparcie ze strony kilku osób, przede wszystkim ze strony męża, który doskonale sprawdza się w roli pielęgniarza, kierowcy prywatnej sanitarki, gospodyni domowej, podpory duchowej a nawet doradcy medycznego. Mam też wielkie wsparcie od lekarzy, którzy się mną zajmują. Wszyscy wiemy jaka jest sytuacja w służbie zdrowia, ale w całym tym mechanizmie najważniejszy jest człowiek. Człowiek lekarz, człowiek pielęgniarka, człowiek pacjent. Bywa, że chwila rozmowy z lekarzem-człowiekiem, traktującym Cię jak człowieka, a nie jak jednostkę chorobową, pomoże więcej niż tabletka. Przekonałam się o tym wielokrotnie i trochę szkoda, że narzucona ilość pacjentów do przyjęcia, uniemożliwia dłuższy kontakt. Trudno wymagać od lekarza, aby poświęcał prywatny czas i siedział w poradni cały dzień. Dłuższe rozmowy to tylko u psychologa, a i tak nie wiadomo do kogo się trafi. Bywa, że dobry rodzinny lekarz, znający pacjenta od wielu lat, pomoże lepiej od psychologa. Tylko ten czas... a w zasadzie brak czasu, bo kolejka za drzwiami długa, zaczynają się tam pieklić, co tak długo!? Niestety taki mamy system.

Co rysuję?
Podobnie jak z pisaniem, jest też z rysowaniem. Jest wiele takich dni, że NIC nie robię. Niby chcę, próbuję się zmusić... nie wychodzi. Czasem drżąca lub spięta ręka uniemożliwia rysowanie. Bywają też momenty lepsze i właśnie wtedy wyrywam hydrze minuty, godziny, żeby przynajmniej coś narysować. Coś, czyli to, co pokazuję na Instagramie oraz w galerii na blogu.

Poniżej ostatnie trzy prace:


Niedawno, od pewnej osoby, usłyszałam, że moje rysunki "krzyczą". Oczywiście nie chodziło o wszystkie prace, kotki to raczej mruczą i to bardzo przyjemnie. Krzyczą... no cóż, sporo w tym racji, trafne określenie. Tak sobie teraz myślę... że w całej mojej (powiedzmy) artystycznej części życia, czyli kiedyś malarstwo olejne, obecnie rysunki, są tylko trzy osoby, które podejmowały się interpretacji i robiły to zazwyczaj świetnie. Nie koniecznie widziały to, co chciałam przedstawić, bo tak być nie musi, ale rozmawiały, analizowały i rodziła się dyskusja. Przyznam szczerze, że uwielbiam słuchać jak ktoś, bez ograniczeń i jakiejkolwiek sugestii z mojej strony, mówi o tym co widzi, czuje. Balsam na duszę artysty.

Ostatnio było trochę rysunków "cichych", kotki, kwiatki, kobiety... a to wcale nie oznacza, że nastrój jest podobny. Nie wiem czy nie jest to znowu nakładanie maski? Jakiej maski? Wyjaśnia to bardzo dobrze krótki film "Living with depression". To tylko jedna głowa  potwora, która bardzo często łączy się z tą główną, boreliozą. Maska, później wycofywanie się, niszczenie relacji... między innymi tych wirtualnych.

Swego czasu usunęłam wszystkich znajomych z Facebooka, nie przyjmowałam zaproszeń od nowych osób, generalnie tam nie zaglądałam. Zresztą w tamtym okresie nie interesowało mnie nic. Prawdopodobnie był to jeden z pierwszych objawów zbliżającej się hydry. Jedynie na stronie Saloniku coś tam wrzucałam, a to i tak bardzo sporadycznie.  Teraz mi głupio (bardzo!), po co to zrobiłam?? Wytłumaczenie macie powyżej, a ja przepraszam za to. Może kolejnym krokiem do przodu będzie ponowne przyjęcie znajomych? W końcu człowiek jest "zwierzęciem" stadnym, skoro w realu brakuje mu stada (prawdę mówiąc chyba nie jestem jeszcze na to gotowa), może przynajmniej wirtualnie? Towarzystwo czterech ścian prawdopodobnie nie wpływa zbyt dobrze na człowieka.

No dobrze, miało być o rysowaniu. Rodzą się w mojej głowie nowe pomysły, rysunki "bez maski". Może tak właśnie trzeba? Wywalić, wyrzucić, wykrzyczeć, a może opisać? Nie, nigdy nie byłam dobra w pisaniu, o wiele bardziej odpowiada mi pismo obrazkowe i tego będę się trzymać. Chciałabym wyrywać dwugłowej hydrze jeszcze więcej czasu i mam nadzieję, że małymi krokami to się uda, zwłaszcza z pomocą wspierających mnie osób.

Nie wiem kiedy napiszę tu coś ponownie, nic nie planuję i to nie tylko w temacie bloga. W życiu też. Żyję tu i teraz, staram się nie myśleć co przyniosą kolejne dni.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Neuroart w 6 krokach

24 proste wzory Zentangle

3 zakładki do książki - do pobrania