Choroba Parkinsona, realia i nowe prace
Od kiedy zaczęłam pisać na temat arteterapii w chorobie Parkinsona, dochodzą do mnie glosy, świadczące jednoznacznie o tym, że nie jest dobrze. Pacjentów leczy się farmaceutykami, poleca i organizuje rehabilitację, jest nawet dostępna w ramach funduszu rehabilitacja domowa. Są leki i inne terapie, o których nie będę pisać.
Słyszy się o ciekawych zajęciach dla chorych jak na przykład boks, ale to chyba tylko w Warszawie? Zajęcia z tańca, podobno też dają dobre wyniki. Gdzieś tam, od czasu do czasu, organizowane są warsztaty plastyczne, ale z tego co widzę, jest tego jak na lekarstwo.
Kiedy tak zaczynam zgłębiać temat arteterapii osób z chorobą Parkinsona, zaczynam dochodzić do wniosku, że nie docenia się takich zajęć. Dziwi mnie to niezmiernie, przecież dla każdego chorego przykre jest cierpienie nie tylko fizyczne ale i psychiczne. Przy czym warto tu podkreślić, że arteterapia to nie tylko pozytywny wpływ na psychikę, to również doskonałe a zarazem bardzo przyjemne ćwiczenie palców i całych rąk. Ćwiczenie koordynacji oko - ręka i pewnie coś jeszcze, o czym nawet sama nie mam pojęcia.
Mówi się, że w Polsce najgorzej dofinasowana jest psychiatria. I faktycznie wiele oddziałów psychiatrycznych to po prostu bida z nędza. Na łóżkach leżą materace z samej gąbki, bez ochrony przed nasiąkaniem wszelkimi płynami ustrojowymi. Na materacu tylko wytarte i kuse prześcieradło. Są oddziały gdzie przez szczeliny w oknach można wkładać palce. I długo by tak jeszcze wyliczać. A mimo tej wielkiej biedy, są tam organizowane zajęcia z arteterapii i to bardzo zróżnicowane.
Na psychiatrii wiedzą jak to jest ważne, nie wiem tylko dlaczego nie przykłada się do tego wagi w przypadku pozostałych specjalizacji. Chyba wszyscy, począwszy od pacjentów, skończywszy na lekarzach, zdają sobie sprawę jak ważny jest stan psychiczny pacjenta. Trzeba tu nadmienić, że siostrą pana P. jest pani D., czyli depresja. Niestety stawia się głównie na leczenie farmakologiczne, w dodatku na leczenie skutków, często bez doszukiwania się istotnej przyczyny. I tak to się toczy, coraz więcej leków, później leki na leki... bo organizm tego nie wytrzymuje. Znam to z autopsji.
Oczywiście nie twierdzę, że wszędzie jest tak źle, ale z tego co słyszę wynika, że problem dotyka sporej części chorych, zwłaszcza w mniejszych miastach. Czy z czasem będzie lepiej? Trzeba mieć taką nadzieję, a póki co szukać miejsc gdzie można połączyć siły, gdzie można uzyskać pomoc. Czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy, że całkiem blisko coś takiego funkcjonuje i trochę szkoda, że lekarz prowadzący nie wskaże pacjentowi takich możliwości. Same leki to zdecydowanie za mało.
Można parać się sztuką we własnym zakresie, w domowym zaciszu, chowając swoje prace do szuflady. To jednak w żadnym stopniu nie jest arteterapią. Tak jak do tanga trzeba dwojga, tak i tu muszą być minimum dwie osoby. I najlepiej gdyby jedna z nich miała odpowiednie wyksztalcenie. Ideałem jest grupka kilku osób plus terapeuta. Teraz może mi się oberwać, ale zaryzykuję - grupka artystycznych dusz bez terapeutycznego wyksztalcenia też powinna dać radę. Tworzenie i późniejsze rozmowy na temat powstałych prac to już całkiem dobra namiastka arteterapii. Tak mi się wydaje, ale fachowcem nie jestem.
Chciałoby się liczyć na innych, ale jeśli sami czegoś nie zaczniemy robić, możemy od razu zamknąć się w czterech ścianach i czekać na koniec. Muszę się tu przyznać, że ostatnio mam zaległości twórcze, bo jakoś mi to wszystko opornie idzie. Widać taki przyszedł czas, nie zawsze kreatywność musi kipieć. A może dlatego tak jest, że przyszły szare i chłodne dni, więc ja, tak z przekory, postanowiłam częściej wychodzić z domu, wspierając się kijkami do Nordic Walking. Idąc pierwszy raz z kijkami miałam wrażenie, że gdzieś po drodze zgubiłam kumpla, ale nie, jestem skazana na pana P. już do końca, próbuję jednak nie dać mu się całkiem zdominować.
Jeśli chcesz być na bieżąco z moimi zmaganiami związanymi z chorobą Parkinsona, zapraszam na dedykowaną stronę na FB - Parkinson na zakręcie.
Inna sprawa to tak zwana skleroza. Robiłam kartki świąteczne i zanim pomyślałam, że trzeba zrobić fotki, już były wysłane. Czyli coś tam jednak dłubię, bo bezczynność to jest to, co lubi mój nowy "kumpel". Były też zakładki... o zaraz, te jeszcze mam, to mogę pokazać.
Zbudowałam też świąteczny domek, który zdążyłam uwiecznić zanim wyruszył w dalszą drogę.
Czyli podsumowując - jak nie pisakiem to kijem, byle dźgnąć pana P. Kije są zdecydowanie skuteczniejsze, mają ostre, metalowe groty!
Trzymajcie się zdrowo, Deni
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twój komentarz.ツ To dla mnie wiele znaczy